2015 rok. Pracowałam wtedy w norweskiej restauracji. Typowa sezonowa praca, żeby zarobić na wakacje i waciki, niczego więcej nie oczekiwałam. Już pod sam koniec pobytu, koledzy z kuchni pochwalili się, że następnego dnia jadą na Kjerag. Dopiero po chwili skumałam, że to TEN kamień zawieszony pomiędzy dwoma skałami na wysokości około 1000 metrów nad taflą wody.
![]() |
ktoś go już widzi? 😅 |
Widok znany mi tylko z internetów, przewodników i memów opowiadających o cudach natury.
Nie zastanawiając się długo, zapytałam chłopaków, czy mają miejsce dla jeszcze jednej osoby i tak, kolejnego poranka, siedziałam już na tylnym siedzeniu samochodu w drodze na górski szlak. Ja + 6 facetów.
Od miejsca naszego zamieszkania do startu szlaku mieliśmy około 240 km. Taką drogę w Norwegii pokonuje się dużo dłużej niż w Polsce, ze względu na wąskie i dosyć powywijane drogi. Druga sprawa to drogowi piraci w postaci... owiec. Tak! Nikt nam tak nie uprzykrzał życia i nie zmuszał do gwałtownych hamowań niż te futrzaste zwierzaki. Przygód z owcami było kilka, głównie po wjechaniu na bardziej górzyste obszary.
Trasa zajęła nam jakieś 5 godzin - 5 godzin machania głową w lewo i prawo, by podziwiać PRZE-CU-DO-WNE górskie widoki. Zanim wyszliśmy na szlak, zjechaliśmy jeszcze w dół do małego miasteczka Lysebotn. Droga do tego miejsca to Lysevegen Road, czyli trasa z 27 (!) zakrętami o kącie średnio 180 stopni każdy! Uwierzcie mi - nie było to najprzyjemniejsze przeżycie, szczególnie dla żołądka... 🤢 Gdy byliśmy już na dole, zaczęliśmy podziwiać majestatyczność Lysefjorden i zastanawiać się co nas czeka podczas najbliższych godzin wędrówki po nim.
![]() |
Lysevegen Road |
![]() |
Lysefjorden w całej swojej okazałości 🔝 |
Wróciliśmy (tą samą nieszczęsną drogą) na górę - na parking przy restauracji, przy której znajduje się start szlaku. Niestety padał deszcz, ale pełni zapału ruszyliśmy przed siebie. Zapał skończył się po pierwszych 500 metrach w górę. Zapomnieliśmy, że jesteśmy górskimi leszczami i nikt z nas nie ma kompletnie przygotowania do takiego trekkingu, a weszliśmy jakby się nam spieszyło. Na pierwszym postoju o mało nie pozwracaliśmy porannych posiłków. Daliśmy sobie chwile wytchnienia i rozpoczęliśmy marsz na nowo. Tym razem zdecydowanie spokojniejszym tempem.
![]() |
pierwsze podejścia |
Szlak na Kjeragbolten to około 12 km w dwie strony. Sporo stromych podejść, pomoc w postaci łańcuchów, ale też niesamowite zejścia w doliny, które pozwalały nacieszyć oczy swym pięknem i uzupełnić zapasy wody z górskich potoków. Po pokonaniu trzeciego podejścia, do samego głazu wiedzie raczej płaska trasa. Przy słabej pogodzie - tak jak nasza - marsz znacznie utrudnia silny wiatr i zacinający po twarzy deszcz 💨💦 Dodatkowo, na około kilometr przed końcem naszym oczom ukazał się śnieg. Była połowa sierpnia, więc Panowie łyżwy mieli tylko na swoich obuwiach w postaci logo pewnej marki :) na szczęście mnie ten niefart nie trafił - całą noc przed wyjazdem spędziłam na studiowaniu warunków atmosferycznych i listy rzeczy typu "must have" na Kjerag.
![]() |
znowu nasze ulubione górskie koleżanki 🐑 |
![]() |
gdy myślisz, że za tą górką będzie już płasko, to wiedz, że zawsze się mylisz... |
![]() |
w dole - Lysebotn 🏔⛰ |